Strony - lewa

Logo

Logo

Strony - prawa

Gawra Miska

Gawra Niedźwiedzicy

Logo - kreska

Logo - kreska

Podpis

Moje wygodne legowisko, wyłożone mchem

Cyfry

#
  • fantasy
  • romans
  • akcja
  • nadnaturalne
  • prywatne

Łączna liczba wyświetleń

Witaj - tekst

Witam w moim legowisku!

Przejdź dalej

Tło

Video na stronie startowej

zamknij

Plotkara - kody

Asszny, WP.

Witam w moim małym świecie. Nazywam się Wiktoria P. choć można na mnie też mówić Asszny. Jeśli chcesz zobaczyć moje skromne progi, to zapraszam serdecznie. Tu mamy meszek, tam mamy drzewka, a zaraz obok nich znajdziecie moje prace: Opowiadania, Grafiki, czy też zwykłe wpisy o moim życiu!

Prawa Autorskie

"Na podstawie Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 4 lutego 1994 r., publikator: Dz. U. 1994, nr 24, poz. 83, tekst jednolity: Dz. U. 2006, nr 90, poz. 631 oświadczam, że wszelkie prawa do publikowanych przeze mnie materiałów należą wyłącznie do mnie i niniejszym nie udzielam zgody na wykorzystywanie moich materiałów do jakichkolwiek celów bez mojej zgody."

Lol

Baocheng x Jelly | Sitheach x Rowena
Fausta x James | Ven x Hana
Atea x NamGi | Nibiru x Gabriele
Cristabel x Aldert | Ekaterina x Jose
Jonas x Sonia | Edith x ..
Crystal x ... | Gideon x ...


         Po ukończeniu szkoły Nook Of Wolves wiele się zmieniło w życiu Cëiteag. Przez pewien czas ponownie była zupełnie sama, mimo że nie bardzo tego chciała. Spędzała wiele czasu w swoim domku w lesie, który pozostał po jej rodzinie, wciąż oczekując na ich powrót po wielu latach. Niemniej jednak, Tea zdawała sobie sprawę, że ta nadzieja może być złudna. Szczególnie teraz, gdy jej brat ponownie zaginął. Jedyne, co było wiadomo, to że Eênis znalazł się, lecz chwilę później znów zniknął z dnia na dzień. Zaczęła się obawiać, że jej los może być podobny.


          Pewnego dnia, w trakcie sprzątania opuszczonego domu, odkryła stary album, który okazał się być rodzinną księgą. Była zdumiona, że przez tyle lat spędzonych w tym miejscu, nie miała o istnieniu tego przedmiotu żadnego pojęcia. Album był pięknie zdobiony. Zastanawiała się, czy nie będzie zbyt bolesne by go otworzyć i przeżywać stare wspomnienia na nowo. Przygnębiona, rozejrzała się po wnętrzu pełnym rustykalnego uroku - przestronnym pomieszczeniu z wysokim sufitem. Usiadła na kanapie, przy rozpalonym kominku, trzymając album w swojej delikatnej dłoni, ale nie była pewna, jak na to zareagować. Jej twarz nie odzwierciedlała niczego, czym była dziewczyna za czasów szkolnych. Wstała i schowała album do torby, która na szczęście leżała przy kamiennym obiciu kominka. Przeczesując swoje śnieżnobiałe włosy, złapała skórzaną jasną torbę i wrzuciła na siebie futrzany płaszcz, sięgający ziemi. Musiała to wszystko przemyśleć idąc na spacer, ale nie przypuszczała, że ten spacer zmieni jej życie, przemieniając się w prawdziwą podróż, której długość wcale miała nie być taka krótka. 

          Zimne powietrze uderzyło jej nozdrza. Przymknęła oczy i wzięła głębszy oddech, czując jak chłód opłata jej gardło i szyję. Zima to była jej ulubiona pora roku. Spokojna, chłodna, ale spowijały ją radosne święta, spędzane całymi rodzinami. Marzyła o tym, by spędzić czas ze swoją całą rodziną. Nawet z ojcem, od którego wiało tylko o wyłącznie chłodem. Zrobiła dziubek jak mała dziewczynka i się zaśmiała w głos. Rozbawiły ją te myśli. No tak, pragnęła miłości rodziny, ale czy na pewno jej ojca? Nagle w oddali usłyszała, dość charakterystyczny dźwięk deptania śniegu przez buty. Nawet nie zdążyła zareagować I przyjrzeć się dokładnie, gdy nagle przed nią stanęła znana jej już postać. Cëiteag stanęła jak wryta. 

— Dumat? Co ty tu robisz, tak nagle zniknąłeś i na dodatek to wendigo… ja nic nie rozumiem…

— Cóż, pragnę Cię przeprosić, droga Cëiteag. Nie do końca rozumiem dlaczego, to tak wszystko się skończyło. 

Jego głos przeszył jej całe ciało. Cóż, przepełniał ją tyloma emocjami, że nie wiedziała, co może myśleć. W głowie miała pustkę, nie wiedziała jak kompletnie ma zareagować na pojawienie się Ciszy. Czy ona chciała w ogóle teraz kogokolwiek widzieć? Czy chciała znów przeżyć kolejną stratę dobrego przyjaciela? Wiedziała, że znów zniknie. Taki był najwidoczniej. Może przez te lata wcale nie poznała go tak dobrze, jak myślała - co najmniej - te dwa lata wstecz.

— No cóż, dalej nie odpowiedziałeś, co tu robisz — okazywała zdecydowany chłód. Nie chciała znów być zraniona przez kogokolwiek. Mężczyzna to wyraźnie zauważył, choć nie bardzo był w stanie to zrozumieć, ze względu na ich dawniejszą, bliską - nawet bardzo bliską, relację. 

— Tak, wybacz. Przejąłem sprawę zaginionych istot. Dlatego tu jestem. 

Dziewczyna, zacisnęła zęby, a jej futro nastroszyło się. Zasłoniła się swoim ogonem. No tak. Po co by miał wracać dla niej. Jednak w głowie mężczyzny cel był zupełnie inny. Nie chciał jednak mówić tego na głos, bo wciąż nie rozumiał swoich uczuć. Mimo, że tyle jej szukał. Wykorzystywał do tego wendigo. Wciąż nie wiedział, co może powiedzieć jasnowłosej kobiecie. Widział, że się na niego dąsa i nie był pewny, czy było to słuszne, tak się gniewać. Jednak co on mógł wiedzieć, zważając na swoje usposobienie i przyrównując je do charakteru lisiczki. Ona była bardzo emocjonalna, a on wręcz przeciwnie. Stoicki I spokojny. 

— No cóż, um… to życzę Ci owocnego szukania… żegnam Cię 

Zaczęła już odchodzić, bardzo pewna siebie. Chciała pomyśleć na spokojnie, tymczasem On się pojawił. Dumat szybko zareagował i złapał ją za rękę, gdy odchodziła i ścisnął ją bardzo delikatnie, wciąż pamiętając jak kruchą posturę dziewczyna posiada. Tęsknił za nią, za jej dotykiem i jej dziecięcą, głośną osobowością. A teraz z tego co widział, jej charakter pasował do ponurego dnia, jak i do całego charakteru pory roku. Nie wiedział co się stało, że dziewczyna się tak zachowywała, jednak nie zamierzał tego ignorować. 

— Co wiesz o Glancepol, czy Twoja matka cokolwiek Ci wspominała o tym miejscu? — dziewczyna wyrwała swój uścisk i odchrząknęła. 

— Nie, nie znam tego miejsca — w istocie znała, ale nie wiedziała za dużo o nim. No i nie pamiętała nic z tak wczesnego dzieciństwa.

— Proszę, wysłuchaj mnie chociaż

— Dobrze. Słucham Cię chociaż. Mów. 

— Chodzi głównie o zaginięcie Twojej rodziny. Odnowiono sprawę, gdy Twój brat znów zniknął. Nie zależy Ci na nim? 

Dziewczyna poczuła jak delikatny płatek śniegu osuwa się po jej twarzy. Podniosła głowę i zobaczyła, że zaczyna sypać śnieg. 

— Jak możesz w ogóle o coś takiego pytać? — spojrzała mu prosto w oczy, choć unikała tego od samego początku tej dziwnej rozmowy. 

— Oczywiście, że mi zależy. Na nich wszystkich.. no prawie wszystkich — przewróciła oczami. 

— No to słuchaj mnie uważnie. Wiesz, że nie jesteś zmiennokształtnym stworzeniem, prawda? 

— Kurwa, Dumat, co ty znów gadasz? Specjalnie to robisz? No to oświeć mnie, wielki Panie kim, że ja tak naprawdę jestem? — już naprawdę była poirytowana tą całą sytuacją.

— Jesteś Barydīoską. Wiesz w ogóle co to jest? — no I od tego zdania, tak naprawdę zaczęła się ich podróż. Rozmawiali kolejne dwie godziny, ale już w domu Lisiczki. Przejęła się niesamowicie tym wszystkim, a gdy skończyli rozmawiać, w końcu wyjęła księgę z torby i pokazała ją mężczyźnie. Sama nie chciała już w ogóle tam patrzeć, po tych wszystkich wyznaniach ze strony Dumata. On za to chętnie otworzył księgę, która zadziałała jak pozytywka. Zaczęła wydobywać się z niej piękna, acz delikatna melodia. 

— Musisz to zobaczyć — wstał z krzesła, przy biurku i podszedł do kanapy, gdzie siedziała Tea. Usiadł bardzo blisko niej. Tak, że stykali się ramionami. Niechętnie białowłosa spojrzała w księgę i zobaczyła drzewo genealogiczne. Tak też dowiedziała się w końcu, że nie była rodzeństwem pełnej krwi z kimkolwiek, oprócz Eênisa. Zdziwiło ją to. Choć w sumie było do przewidzenia, bo reszta rodzeństwa była dużo bardziej podobna do jak się okazuje jej ojczyma, niż ona i Najstarszy brat. Złapała za zamszową poduchę I przytuliła się do niej, podciągając pod siebie kolana. Oparła głowę na ramieniu mężczyzny i czytała w miarę przewracania stron przez niego. Były tam opisane nie tylko informacje na temat genealogii jej rodziny, ale również zaklęcia, opis rasy, umiejętności. Okazało się również, że jej umiejętność, którą z resztą pokonała i opanowała, czyli bycie empatką, to klątwa. Nie mogła uwierzyć w to co widziała. 

— No, myślałem, że to by pomogło w odnalezieniu ich, ale nie ma tu nic aż tak ciekawego… 

— Przykro mi za Twój zawód — tymczasem on odłożył księgę na stolik kawowy i przyciągnął do siebie jeszcze bliżej Cëiteag, przez co się speszyła. 

— Nie ma żadnego zawodu, Cëiteag, doceniam to, że mi to pokazałaś. A przede wszystkim doceniam Twoją obecność — dziwiło ją to, że tak dużo mówił. Zwłaszcza w sposób jaki mówił. Zawsze był raczej mało wylewny. Spojrzała za okno, na piękny zimowy krajobraz, leśny. 

— Udaj się ze mną do Glancepol, szukać Twojej rodziny 

Zdziwiła ją propozycja Ciszy. W końcu to on był odpowiedzialny za takie rzeczy i zastanawiała się, czy w ogóle może komukolwiek zdradzać takie szczegóły swojego zadania. No ale nie potrafiła mu odmówić, był jej słabym punktem, zawsze się pojawiał kiedy go potrzebowała. Przynajmniej tak było wcześniej. Nie chciała już dłużej go odrzucać I po prostu cieszyła się tą chwilą spokoju. 

          Nawet nie zauważyli kiedy pochłonęła ich rozmowa o przeszłości. Nigdy nie rozmawiali aż tyle i to w ten sposób. Cëiteag była zachwycona towarzystwem starego nauczyciela. Cała złość już jej przeszła. Zresztą, on zawsze działał na nią uspokajająco. Od momentu kiedy się poznali. Pomógł jej w nauce kontrolowania magii emocji. Dzięki niemu już nie cierpiała z powodu burzliwych i rozchwianych ludzi, którzy byli wokół niej. Był naprawdę super mentorem. I choć nieco przerażał ją z początku, zwłaszcza jak mówił, a raczej bredził według niej o innych wymiarach, to teraz był dla niej kimś wspaniałym. Przyjacielem. Wiedziała co prawda, że wszystko co mówił, to była prawda, jej magia pozwalała przeglądać niektóre wspomnienia. A on nie miał problemu żeby się na nie otworzyć. To spotkanie było jak przebudzenie dla tej dwójki. Uczucie które kiedyś między nimi było, tak naprawdę nigdy nie wygasło. Nawet mimo tego, że przez te parę lat byli skupieni na własnych drogach. I może Dumat specjalnie wkroczył w jej życie ponownie, zaplanował to skrupulatnie, to Teii to nie przeszkadzało. W pewnym momencie za oknami nastał mrok, a ona otuliła ich dwójkę swoim dużym, puszystym ogonem. Zarzuciła też delikatny pled, który dawał ciepło. Osunęli się leżąc na kanapie, mimo tego, że dwie sypialnie były tuż obok. I choć Cisza nie potrzebowała snu, to przymknął oczy i zatopił twarz w szczupłym ramieniu dziewczyny. Rękoma oplótł ja w pasie i tak leżeli całą noc. Dumat całą noc czuł od dziewczyny dziwny spokój oraz dużą magiczną moc. Wiedział, że mocno rozwinęła się w tym czasie, gdy go nie było. Zaskoczyło też go, że wciąż praktykowała tę niematerialna część magii jakiej jej nauczył - czyli magię ciszy. Wiedział, że nie używała swoich mocy, jej fiołkowe oczy ano razu nie ujawniły się tego dnia, gdy się spotkali.

          Gdy wstała, a Dumat dalej leżał obok, wydała się być zdziwiona. Raczej zawsze unikał kontaktów intymnych, zwłaszcza takich, które trwały dłuższy czas. Mówił, że nie rozumie ludzkich odruchów, ale zawsze przez krótki czas starał się je okazywać Lisiczce. 

— Wszystko okej? — zapytała Dumata, który dotykał jej uszu, tak delikatnie, że prawie tego nie czuła. Dobrze wiedziała o tym, że uwielbiał puchate rzeczy.

— Tak, wybacz mi Cëiteag — był zakłopotany, więc szybko podnieśli się z pozycji leżącej. Tea czuła w głębi duszy jak to wszystko łamie jej serce po raz kolejny, jednak do perfekcji nauczyła się tłumić swoje emocje w sobie będąc przy mężczyźnie. Nie mogła sobie wmawiać, że kiedykolwiek mogło dojść do jakiś głębszych uczuć między nimi. Przecież widziała jego wspomnienia z alternatywnej rzeczywistości. Przełknęła cicho ślinę i wymusiła uśmiech, choć nie wyglądał na taki. Zjedli razem śniadanie, wzięli najważniejsze rzeczy i wyruszyli w podróż. Żeby dotrzeć na Glancepol musieli kupić bilety na prom. A płynął tam tylko jeden, co miesiąc, ponieważ tamte tereny były dzikie, było tam jedno miasteczko i bardzo mała ilość ludzi. Jednak prom wypłynął z Katorphy, więc ich podróż trwała cały tydzień. Prom był dość drogi i luksusowy, bo tylko majątkowi ludzie mogli sobie pozwolić na takie długie podróże, w dość specyficzne miejsce, jakim była lodowa kraina Enossi. 

         Będąc na statku oparła się o poręcz, wyglądając delikatnie za burtę. Skupiła się na tym pięknym obrazie i zaczęła cicho nucić melodie z księgi jej rodziny. Była piękna. Delikatna. Nagle niebo zrobiło się ciemno szare - stało się to momentalnie. Z nieba zaczął prószyć śnieg, co dla tej części świata było dość nietypowe. Ludzie zaniepokojeni zebrali się na pokładzie, a wraz z nimi Dumat, który pośpiesznie szukał Cëity w tłumie. 

— Cëiteag? Wszystko dobrze? — lecz ona wydawała się być jakby w transie dalej nucąc muzykę, dopiero wtedy mężczyzna dostrzegł jej fiołkowe oczy, które zazwyczaj spowite były ciemną, bezkresną szarością nieba... z resztą wyczuwał od niej potężną magiczną energię, a gdy pomachał jej ręką przed oczami, to nawet nie zareagowała. 

— Tea, musisz się obudzić, halo — złapał ją za ramię i ściskał, dopóki dziewczyna nie otworzyła szerzej oczu, a jej źrenice nie zaczęły reagować naturalnie na światło. Syknęła, bo była już dość mocno ściśnięta. Niebo się rozpogodziło. 

— Dumat? Coś ode mnie chciałeś? — zapytała, tak jakby nigdy nic się nie wydarzyło, jakby w ogóle nie widziała śniegu, ani nie czuła chwilowego chłodu. 

— Nie rób sobie żartów, ludzie się wystraszyli — Cisza widocznie była lekko oburzona, co zdziwiło zdezorientowaną dziewczynę. Przecież tylko sobie stała i patrzyła na ocean. 

— Na Bogów, o co Ci znów chodzi? — zmarszczyła lekko brwi, wyczuć było można między nimi gęstą atmosferę.

— Jeśli masz znów do mnie jakiś problem, tak jak kiedyś, gdy zniknąłeś, to mi powiedz!

— … Tea, zaczekaj — poczuł się źle, gdy dziewczyna zaczęła odchodzić. Był przekonany, że tylko udawała, że go nie słyszy i nie reaguje na nic. Podbiegł za nią i złapał ją za jej bladą dłoń. 

— Przepraszam, myślałem, że znów się wygłupiasz

— Przecież patrzyłam tylko, jeju, to już nawet nie mogę oceanu oglądać? 

— Nie, po prostu śpiewałaś i zaczął padać śnieg.

— Co?

— To co słyszysz, mon cheri. 

Przyglądali się sobie przez chwilę w ciszy, jakby nie wiedząc co powiedzieć. Dziewczyna zabrała swoją rękę od mężczyzny. Z jednej strony pragnęła jego dotyku, tak jak wtedy, gdy leżeli razem, z drugiej, tak bardzo się go bała, że znów może zniknąć. Nie chciała być znów do niego przywiązana. A on z kolei znów pragnął poczuć, jak to miło jest być w tej materialnej formie. Z nią. I tylko z nią. Ale odczuwał chłód i niechęć z jej strony, a nie tak jak było to kiedyś między nimi. Kiedy jeszcze układało się im dobrze. Nagle z głośników dobiegł głos kapitana i przewodnika podróży:

— Proszę się nie niepokoić o zaistniałą sytuację, czasem anomalie pogodowe się zdarzają na morzu, to było chwilowe zakłócenie nieba, resztą rejsu powinna być spokojna, oczywiście do momentu, kiedy nie wpłyniemy na wody Glancepol, wtedy proszę się spodziewać nawet burz śnieżnych! Pozdrawiam, kapitan Viven.

Cëiteag zrobiło się głupio, że tak się uniosła ma mężczyznę i spojrzała na niego przepraszająco. Ta sytuacja była dla nich niezręczna. 

— Przepraszam, zmieniłam się. Już nie jestem taka jak kiedyś — rzuciła spokojnie i usiadła na pobliskim leżaku, a on do niej zaraz dołączył. Dalej przetwarzając, to co się właściwie wydarzyło. Ta melodia, którą nuciła była z księgi. To zdarzył usłyszeć. Zaczął padać śnieg. Uruchomiły się jej moce, straciła przy tym swoją świadomość. Ciekawe. 

— Nie masz za co przepraszać. To chyba ja powinienem

 był Cię przeprosić. W zasadzie chyba za wszystko…



 

A little Journey to Her Mind


          Jej pierwszy festyn Fēngshōu jiérì, to zdecydowanie był najszczęśliwszy dzień w jej życiu. Dobry los pozwolił w owym czasie, odpocząć Małemu Faunowi. Mogła choć na chwilę się wyciszyć - dosłownie, bo nie znała Chińskiego, ale uczyła się, gdy tylko miała okazję. W większości jednak, to jej bracia rozmawiali, a ona odezwała się dopiero po dłuższym czasie. Uczyła się na nowo jak to jest być częścią rodziny, bo zbyt dużo wlano do jej serca nienawiści i gniewu, żeby dziewczynce było tak łatwo się dostosować.

          Rozglądała się na boki, trzymając jej nowo poznanych braci za ich nieco większe, ale wciąż dziecięce dłonie. Było pięknie. Kolorowe stragany, światła, palące się świece i głośny gwar mieszkańców okolicznych wiosek. Czas spowalniał, gdy widziała tyle szczęśliwych twarzy, a ona starała się to wszystko spamiętać, jakby w przyszłości miało to mieć naprawdę spore znaczenie.


☘︎ 𓆸 ☘︎

           Już nieco spokojniejsza blondwłosa dziewczynka, nie, już młoda dziewczyna otworzyła swoje zmęczone ślepia. Rozejrzała się po prostym pokoju. Przeciągnęła się i zapiszczała przy tym, jak dzikie zwierzę. Mimo prostego wnętrza pokoju, dwie rzeczy tutaj się wyróżniały - duże, wygodne łoże na którym dane było jej spać, o pięknych chińskich, drewnianych wykończeniach  i piękne obrazy na starych pergaminach. Była wdzięczna jej rodzinie za ten dar. Mimo, że dla innych ludzi byłoby to ubóstwo, a dla niej było idealnie. Poczuła jak jej serce zabiło mocniej na myśl o kolejnych cudownym festynie. Kolejne piękne uśmiechy innych ludzi miały ją otaczać, jednak czuła również jakiś dziwny niepokój. Starała się jednak ignorować swoje niepoprawne, ciężkie myśli. Nie chciała przywoływać nimi złego ducha do siebie. Wstała i ubrała się w prostą suknie, która wyglądała jak wór po kartoflach z paskiem zapiętym w talii. Wyszła z pokoju, przywitała się z ojcem i braćmi na placu treningowym. Oni zawsze byli punktualni i ciężko trenowali. Tym razem jednak ich miny były nieco bardziej skwaszone niż zawsze. Postanowiła się jednak o to zapytać później. Udała się do kobiet w kuchni, by zapytać się czy nie trzeba im było pomóc w niczym. Jednak nie była potrzebna i została odprawiona na spacer. I to był jej pierwszy błąd tego dnia…

Udała się w tą samą trasę, co zazwyczaj, jednak w dniu festynu Fēngshōu jiérì te góry w które wybrała się Fausta, uwalniały potężną moc ze swoich jaskiń. Potężną I niebezpieczną. Nawet najmądrzejsi madzy z ich wioski nie byli jej w stanie opanować, więc jak mogła to zrobić młoda Faustyna? Jej dość długi spacer na góry Shénshèng de hàojiǎo trwał ponad trzy godziny, piękne trzy godziny, przez które obserwowała nieskazitelnie czyste niebo, cudowne dzikie zwierzęta, które nie uciekały przez zwierzęcy zapach dziewczyny i cudownie, nieskażoną ludzką ręką ilość roślin, ziół i pięknych drzew.  W pewnym momencie usłyszała piękny głos, dojrzałej kobiety. Głęboki, niski, ale jednocześnie tak bardzo pociągający w magiczny sposób. Wolał ją.

Kochanie, pomóż starszej Pani w potrzebie… 

Widmo jakiejś biednej kobiety pojawiło się w głowie głupiutkiej blondynki. Szła z stroje kojącego głosu i słyszała go coraz wyraźniej zza krzewów. Gdy nagle oślepiło ją na krótki moment światło koloru czerwonego. Zasłoniła oczy łokciem i drugą ręką wyciągniętą przed nią. Nagle coś ją szarpnęło w stronę jaskini, której wcześniej nie zauważyła przez mocny blask. 

Jesteś moja! Głupia dziwka! 

Nagle głos stał się ostry i chrypowaty. A ona zemdlała, czując jak cała energia jest z niej wysysana. Podobno leżała przed tą jaskinią trzy dni, zanim ktokolwiek ją znalazł. Nie miała w zwyczaju mówić nikomu w którą stronę idzie, a przeszukiwanie każdego krzaka zajęło ludziom z wioski właśnie tyle czasu. Kolejne trzy dni leżała w łóżku bez prawie żadnego znaku życia. Miała ledwo wyczuwalny puls przez te dni. Była zimna. Ale czuwali nad nią bracia i ojciec. Do pewnego czasu. Bracia w końcu udali się w podróż, by kształcić swoje młode umysły. A Faust dalej trwał w śpiączce wycieńczenia. W snach jednak widziała siebie. Swoją alternatywę, która krzyczała wniebogłosy. Wręcz darła się, chcąc wyjść na zewnątrz. Krzyczała okropne rzeczy. Cała ta nienawiść, która zbierała się w dziewczynce na przestrzeni jej młodych lat, została uwolniona wraz z dniem jej niepozornie, spokojnego spaceru. Wpuściła w głąb siebie demonice, która posiadła część jej ciała. Obudziła się po tygodniach i to bardzo osłabiona. Ale mimo tego starała się jak najszybciej odzyskać siły i udać się za braćmi do nowej szkoły. Ojciec z żalem wypuścił ją ze swoich objęć, jednak po roku od jej pobudki i odwiedzinach jego synów. 


Her Head is sleeping, be Quiet


              Jej długi i wydawałoby nieskończony sen pozwolił jej nieco poznać nową towarzyszkę jej życia. Z przymusu musiała to zrobić.  Trzeba było przyznać, że sny były przerażające, ale sama kobieta sprawiła, że jej alternatywna wersja była równie piękna, co ona sama. Spojrzała w lustro, gdzie nie widziała swoich blond włosów i jelenich poroży, a czarne, gęste loki i baranie rogi. Dotknęła się w poroża i się zdziwiła mocno. Rzeczywistość, a lustro to były dwie inne rzeczy. Nie poznawała tych pięknych, czerwonych oczu na jej twarzy.

Tak łatwo się poddałaś mimo swojej potęgi? Nawet nie poznajesz swojego własnego odbicia w lustrze.

Fausta aż odskoczyła od lustra, gdy jej odbicie zaczęło mówić. Z jednej strony była przerażona, z drugiej zafascynowana. Szybko wróciła i dotknęła lustra palcem, który zatopił się w szkle. Cofnęła dłoń, a jej odbicie prychnęło z pożałowaniem. Chciała aby Fausta się jej całkowicie poddała. Jednak Faust mimo kruchej postury i delikatnego wnętrza, nie była słaba - zwłaszcza duchem. 

Nie poddam się

Powiedziała nieśmiało blondynka chwytając za lustro. Zdziwiona czerwono oka, uśmiechnęła się zadziornie.

Przekonamy się, damulko. Twoja matka wiele mi mówiła o Tobie, wiesz?

Przeszedł ja zimny dreszcz na myśl o swojej okrutnej matce. Czuła właśnie od demona podobną energię, jak ta jej chorej na głowę matki. Jej postać stała się bardziej spięta. Postura zesztywniała. 

Kim ty do cholery jesteś? — z ust Faustyny wymsknęło się gardłowe warknięcie. Tak jakby momentalnie stanęła jej gula w gardle. 

Już mówiłam. Twoim odbiciem. — przewróciła oczami, już nieco zirytowana brakiem pomyślunku młodej dziewczyny.

Nienawiścią, furią, Złością, frustracją. Jak zwał tak zwał. Zwabiła Cię moc demona Twojej matki. Nie jestem nią, a jej częścią, która żywi się negatywnymi uczuciami, przeżyciami innych. Jesteśmy jak pasożyt. A w Tobie jest bardzo dużo nienawiści. Zwłaszcza w jej stronę. A ona tak bardzo chciała Cię męczyć wspomnieniami, że poświęciła kawałek swojej mocy, żeby wysysać Twoją. Wytłumaczyłam Ci już? 

Pod koniec zaśmiała się histerycznie. Fausta złapała obiema rękami za lustro i rzuciła nim za siebie, a postać w nim zaczęła krzyczeć, nie…wydzierać się, jakby ją katowano. Wraz z upadkiem lustra, upadła i Fausta. Lustro rozbiło się, a blondynka, zaczęła krzyczeć z bólu, gdy z jej głowy poroża odpadły i bardzo boleśnie zaczęły się wyżynać rogi baranie. To nie była bezbolesna przemiana jaką zazwyczaj przechodziła. To było bolesne. Jej kopyta zmieniły nieco kształt i kolor sierści, tak samo włosy. Stały się ciemne i błyszczące. 

Odejdź! NIE CHCĘ TEGO! — Wydała z siebie ryk. Wiedziała, że było już za późno. Przegrała z kolejną klątwą jej matki. Czuła, że zawsze z nią przegrywa. Tak jak wtedy, gdy ją porzuciła na pastwę losu.  Żyła tylko dzięki Apollo, była mu za to wdzięczna. Dzięki niemu tak naprawdę poznała dar życia. Mimo swoich traumatycznych przeżyć, mogła cieszyć się dalszą egzystencją.

Głupia dziwka!!! DAŁAŚ MI WARIATKO CZĘŚĆ SWOJEJ MAGII, ZEMSZCZE SIĘ NA TOBIE! 

Dziewczyna krzyczała jak opętana myśląc tylko o zemście. Postanowiła pochłonąć całą demoniczną energię jej matki w swoim celu i stworzyć tą alternatywną wersję siebie - MeiXiu! Przyrzekła sobie, że w końcu nauczy się panować nad nią! A wtedy nadejdzie czas na zemstę na Sianie. 

Nawet nie wiesz co zrobiłaś, szmato…



Death fascination never Killed, right?


W akademii, nie czuła już jednak gniewu. Miała przy sobie wielu kochających ją ludzi i przyjaciół. Baochenga dopóki nie wyjechał z córką. NamGiego, no i… do czasu miała też Jamesa… James. Jej pierwsze prawdziwe zauroczenie, była nawet pewna, że go kocha. Jednak szybko te uczucia zmieniły się w nienawiść, kiedy zniknął bez słowa. Zostawił ją bez pożegnania i nikt nie wiedział, albo nie chciał jej powiedzieć gdzie on był. Ani Rowena, ani Síth. NamGi też nie miał pojęcia. Wtedy znów zaczęła wpływać na nią jej alternatywna wersja. MeiXiu. Nie potrafiła jej wtedy zbyt dobrze kontrolować. Nie w takich emocjach. To była część jej, ale też część jej matki, która chciała, by jej córka cierpiała katusze psychiczne i fizyczne. Przez długi czas nie potrafiła być Faustą. Włóczyła się po szkole jako Mei. Prawie do samego ukończenia przez nią szkoły. W ostatnich dniach szkoły wróciła jako Fausta. Spokojna. Rozładowana, ale jednocześnie dalej smutna. Tęskniła za Bratem i za Huan. No i za tym durnym Jamsem, który sprawił jej taki zawód. Choć sama nie do końca wiedziała, co tak naprawdę między nimi było.


Po ukończeniu szkoły, zamieszkała w Enosii. Nie wróciła do Chin. Chciała spędzić więcej czasu z tymi przyjemnymi wspomnieniami. Choć przez chwilę. 


            I tak minęły, kolejne dwa lata jej życia. Pozornie spokojne, choć wiele w tym czasie się działo w jej życiu. Poznała ciekawą osobę, z którą zamieszkała w pobliskim mieście niedaleko Akademii Nook Of Wolves. Poczuła wtedy, co to jest szaleństwo i prawdziwa miłość. Znalazła też pracę w szpitalu i leczyła ludzi. Była jednak osoba, której nie potrafiła uleczyć i jej przyszły mąż dobrze o tym wiedział. Więc oboje wymyślili plan. Brutalny I zły. Tak bardzo okropny, jak jej matka. Planowali go kolejne dwa. Razem z już wtedy swoim mężem zaplanowała spotkanie ze swoimi siostrami. Wmówiła Im, że chce odzyskać z nimi kontakt - jakież to było słodkie i naiwne z ich strony, że się zgodziły na to. Spotkali się oni w miejscu, gdzie jej matka zostawiła ją na pewną śmierć. Jednak one o tym nie wiedziały. W dzień, to miejsce było piękne. Zwłaszcza bez magicznej bariery i krwiożerczych stworzeń. Miło spędzony dzień zakończyły przy kanionie, przy którym Fausta prawie umarła. Rozłożyły tam koc i zrobiły sobie piknik. Błędem jej sióstr było wypicie czerwonego winka. Było pyszne, aromatyczne, pachniało winogronem. Lecz… miało w sobie truciznę paraliżująca. I padły na koc, gdy zapadała już noc. Wtedy też Fausta zamieniła się w ponurego żniwiarza, a Mei wkroczyła do akcji. Jej mąż że spokojem tylko się przyglądał i kibicował swojej żonie. Takim samym przeraźliwym rykiem jak kiedyś przywołała dzikie zwierzęta, które żywcem zaczęły rozszarpywać kobiety. Jedyne osoby, które kochała i szanowała Diana. Tym razem jednak Fausta nie odwracała wzroku. Patrzyła na cierpienia i słuchała krzyków jej sióstr z mordem w oczach. Wykorzystała połączenie demonicznej mocy jej matki do telepatycznego kontaktu z nią. Jej matka, mogła teraz zobaczyć jej czerwonymi ślepiami jak jej córeczki były rozszarpywana i jak ich flaki, krzew, trzewia zostawały wywlekane na zewnątrz. Została do momentu, gdy jej matka przybyła. Zrozpaczona. Podeszła do niej, gdy tak beznadziejnie stała i pierwszy raz w życiu widziała jak ubolewa. Złapała ją mocno za ramię i ścisnęła.

— Wygrałam, Matko — rzuciła jak gdyby nigdy nic się nie stało, zmieniając się jednocześnie w Fauste i przy ścisku oddając jej demoniczną moc. Naprawdę wygrała. Nie mogła w to uwierzyć. Po tym wszystkim Diana załamała się i nawet nie szukała zemsty. Tak jakby zaczęła rozumieć swoje błędy przeszłości. Za to Fausta w końcu po wielu latach odwiedziła rodzinę w Chinach. W końcu przedstawiła im swojego męża - Daniela. Potwora o głowie jelenia i ciele człowieka. Dobrali się, o ironio. 


 And This is The End Of her chaos.


Obraz stopka

Obraz stopka